Ten świat był jakiś taki miękki. Delikatny jak pianka marshmallow. Świeciło w nim wieczne słońce i równie wiecznie kwitły i owocowały poziomki.
Linia horyzontu była gruba i wyraźna, ale nikt nie wiedział, czy obiecuje jakąś przestrzeń za plecami. Z arterii ulicznych w godzinach szczytu nie dochodził żaden wściekły klakson, a na równo przyciętych trawnikach psy nie zostawiały kup. Na półkach cukierni przez całą dobę wyrastały chrupiące biszkopty i aromatyczne drożdżówki. Większość z nich niezmiennie była pokryta różowym lukrem o smaku poziomkowym. Podobny zapach unosił się lekką mgiełką w powietrzu wypełniającym przestrzeń.
Na trotuarach, w parkach i na placach dominowały pastelowe kolory spodni i sukienek. Wielobarwne korowody ludzkie tego przedziwnego świata tętniły spokojnym rytmem codzienności. Pracę zaczynano z uśmiechem. Złośliwość i narzekanie były archaizmami, których podobno używała poprzednia cywilizacja. Chorobom zapobiegano regularnym łykaniem pastylek w kolorze lila.
Telewizji nie znano. Najbardziej popularnym sportem był golf. Politycy podczas posiedzeń wymieniali się przepisami kulinarnymi. Popularnością cieszył się ten na babeczki poziomkowe, który funkcjonował w tradycji ustnej w niekończonej liczbie wariantów.
I ten właśnie babeczkowy zapach, który mózg wytworzył podczas mary sennej, go obudził. Sensorycznie było przyjemnie, ale nastrój prysł, kiedy włączyła się świadomość. Wpatrywał się w sufit i głośno oddychał. Powoli dochodziło do niego, że w świecie, który mu się przyśnił, była jakaś rysa. Wszyscy byli w podobnym wieku, nigdzie nie widział dzieci. Może tak wygląda wieczna szczęśliwość – bez trosk i hormonów? – rozbłysło mu w głowie.
Długo się zastanawiał, czy chciałby żyć w takim świecie.