W radiu mówią:
„Rap dziś zdominował Polskie TOP Spotify 2021. Wszyscy polscy spotifajowie w uszach noszą hip-hop, choć sanah też się nieźle trzyma.
Wonton i gong bao to słowa dnia.
Wersy roku to:
Człowiek zarapowany, dźwięczy jak dzwon
Mam przecież wolność pisania, wolność tworzenia
Mogę spoglądać w dal
Lecz tu należy pamiętać, że dal to też potrawa, ale indyjska.
Tak brzęczało w wiadomościach w miłym lokalu w głębi zaułka krakowskiej sypialni.
Fresco w Krakowisku to było moje ulubione pizzerisko. Tam, na Flisackiej, przy Niebieskim hotelisku, serwują w gustownym wnętrzu okrągłe placki z lawendą. No i w tej picerji, całkiem blisko, w dzień targowy, w dzień zimowy, takie toczą się rozmowy:
— Załóż gumę na instrument,
Załóż szalik na rogalik,
Załóż komin na Gogolin.
— Nie umiesz w rapowanko.
— A ty pewnie umisz.
— Ja nie udaję, że umim.
— Ile dałbym, by zapomnieć.
— Nawet nie zapamiętałeś, co już chcesz zapominać?
To była raperka Frisco i jej kumpel Palpenpapel.
Frisco to była niezła typiara. Mieszkała w ciemnej uliczce i tam ją każdy ze środowiska znał. Umawiała się po ciemku, nie kłaniała się autorytetom i żuła papierosy, zwłaszcza w czasie prozy. Dziecko ulicy ma się rozumieć.
Zawodowo malowała pasy. Czasami nierówno. W imię wendety na nieludzkim systemie. To była taka właśnie typiara. Spod ciemnej gwiazdy. Z ciemnego zaułka. I miała niechlujnie ogolonego wąsa. Bo tępą brzytwą, niedouczoną. Która sama morduje. Stąd ta brązowa podłużna rysa po twarzy, rozdzielająca brew jak Mojżesz wody i przepuszczająca prawdę ekranu wzdłuż policzka do brody. To była rdza tak w istocie rzeczy, w rzeczy samej.
— Brak słów, zabrakło mi słów.
— Aż tak źle?
— Nie. Tak, to znaczy. Ale nie w tym sensie. Wykorzystałem już wszystkie. Więcej nie pasuje. I czas się nie skończył. Wszystko już nazwałam dostępnymi słownikowi słowami, cała biblioteka Babel, wciąż i wciąż. Czuję się bezużyteczna.
— Bezużyteczna czy jakaś takaś do niczego?
— Bezużyteczna.
— Widzisz? Przemawia przez ciebie pewność siebie. To domena ludzi wartościowych.
— Ale ja nie jestem wcale pewna, o co mi chodzi. Po co mi ta wartość? Na co ktoś chciałby mnie kupić? Mam dwie lewe ręce i do tego nogi jak z waty.
— Może dla charakteru?
— Och!
— Przecież nie da się być zupełnie bezwyrazowym. Nie musisz się zadręczać, to pewnie chandra, przejdzie jak katar.
— Ale ja nie mówiłam, że mi źle z tym. Ja to bym chciała być taka zupełnie nie do użytku. Jak ten zepsuty bęben od pralki.
— To nie bęben, to teraz grill.
— Wszystko jedno! Po co on funkcjonuje?! Mógłby stanąć gdzie indziej.
*Bęben na trzech nogach wychodzi z sali*
— Nie chciałam cię urazić, bębenie! Możesz tu stać, tylko się nie kręć i nie skwiercz proszę.
*Bęben dziurawy wraca, choć trochę się w nim tli*
— To wszystko to moja chora ambicja, wiesz? Chciałabym popchnąć ludzkość do przodu. Znieść tabu. Tak, żeby ludzie publicznie bezwstydnie przyznawali się do bezradności i niepewności. Żeby w TV eksperci mówili, że oni to w sumie nie wiedzą.
— I mówili po ludzku.
— No.