Dzieńdoberek, więc ferajna, moi mili parafianie,
Mowa teraz fest i fajna powiedziana wam zostanie.
Chciałabym wygłosić to kazanie na polanie,
Zamiast tego sobie na największym placu stanę
Jak polana w środku miasta opalana dzisiaj słońcem.
Na tym placu jak co rano ludzi są tysiące,
A niektórzy mają zwierzę albo i dwa zwierza.
Jak się dobrze w nie wsłuchacie, to niejeden zwierz się zwierza
Innym zwierzom i zwierzenia zwierzów płyną miastem.
I zwierzenia zwierzów to milutkie są nie zawsze
Dla nas ludzi, także zwierzów, w wieży hierarchicznej
Niby wyżej usadzonych, chociaż detalicznie
To niewiele nas odróżnia od tych naszych sióstr i braci;
Może to, że przy poznaniu zwykle właśnie człowiek traci…
Czworonożni i skrzydlaci, ci, co skaczą i pełzają,
To ferajny nie zdradzają i chojraków nie zgrywają.
Co mądrzejsi to bryzgają, gdy człowieka wylukają
Natentychmiast. Robią prysk! Lub migiem nazad się cofają.
I to dla nich moja mowa, dla nich moje to kazanie,
Nie na górze, lecz na placu będzie wybajerowane.
Błogosławione niech będą dreptaki!
Niech nas nauczą wolnego hasania:
Jak kurcgalopkiem biegać i nie zwalniać,
Więc ich do dryndy nie pakuj dla draki!
Błogosławiony bądź owocu kurzy
I wy: ślepuchy, indyki i gęsi!
Swobodne łaźcie, a nie na uwięzi!
Plac miejcie taki jak Kercelak duży!
Błogosławione niech będą skowyry,
Nawet cwajnosy oplute na mordach.
Niech im bandziochy rosną jak na drożdżach!
Nie waż się w deszcz ich wyrzucać z chawiry!
Błogosławione niech będą braciszki
I siostrzyczkowie nasi wielonożni.
Uczmy się od nich jak być niezamożnym,
A kochającym przecież i szczęśliwym.
Uczmy się szybko, bo czasu niewiele,
Bośmy tę naszą ziemiuchnę mamunię
Tak załatwili solo i w komunie,
Że coraz mniej ma życia na swym ciele.
Więc jazda się uczyć amora z rodzeństwem!
Kochaj, andrusie, gdy chcesz być kochany,
Żeby nie tylko tutaj karaczany
Zostały po nas i naszym szaleństwie. Amen.