Skip to content
Menu
Gazeta musi się ukazać logo
  • Pamiątken
  • Idea
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Zdrapka
Gazeta musi się ukazać logo

Archiwa

Kategorie

egebrbr

Pocą Nam. Kosmiczna Sałata

Opublikowano 20 sierpnia 202019 sierpnia 2020

Wzrok Marcina usiłował zaczarować liczby arkusza Excel. Przyszłość klubu wisiała na włosku… i to takim zniszczonym trwałą i farbowaniem, bez szansy na cudowny szampon z ogórka, aloesu i słoniowej kupy.

Potrzebował przerwy. Wstał, podszedł do zwisającego z sufitu worka. Uderzenia pięściami i kopnięcia spadały na worek jak na winowajcę nieszczęść. Po kilku chwilach pot zaczął kapać Marcinowi z czoła. Poza nim – trenerem, prezesem klubu, organizatorem wszystkiego, co dało się i nie dało zorganizować – sala była pusta. Sala, wynajmowana w podziemiach postpeerelowskiego pawilonu, ze słabą wentylacją i bez dostępu do okien. Sala, której koszty wynajmu, skrupulatnie zapisane w tabelkach Excela, robiły sobie swój worek treningowy z marzeń o dalszym istnieniu klubu. Wysiłek fizyczny i wróżenie klęski sprawiło, że Marcin zgłodniał. Rozpakował kanapkę i już miał zacząć jeść, gdy nagle…

– Proszę tego nie robić! – oznajmił przybysz. – Przynajmniej bardzo proszę nie w mojej obecności, a jeśli już pan musi, to proszę wyjąć to zielone… Moi mocodawcy tego nie pochwalają.

– Kim pan jest? – Marcin czuł zdziwienie i niepokój podobne temu, jakie odczuwa prezes ZUS-u, myślący o zmartwychwstaniu. Jednostkowym co prawda i mało znaczącym statystycznie, ale zawsze. – Czego mam nie robić?

– Proszę nie jeść sałaty, to okropne.

Przybysz usiadł na krześle przy stoliku z laptopem. W poświacie ekranu jego skóra miała dziwne, zielonkawe zabarwienie. Przy każdym ruchu wydawał szelest, którego nie dało się przypisać lekkiemu ubraniu.

– Widzę, że ma pan problemy – Zielonkawy przemiatał wzrokiem kolumny na ekranie. – I zdaje się wiem, jak panu pomóc.

– Znajdzie pan sponsora dla klubu? – Marcin spytał z powątpiewaniem.

– Znajdę – oznajmiła Nocna Zielenina. – Pan jest w stanie produkować coś, czego bardzo potrzebujemy. Pan i panu podobni. Wydzielają… Jakby panu powiedzieć…

Nieznajomy przerwał i podszedł do worka treningowego. Marcin był przemęczony, głodny i załamany, ale mógłby przysiąc, że to nie halucynacje. Tajemniczy gość wysunął długi na półtora metra jęzor i wytarł nim podłogę.

– Takie marnotrawstwo. Pan wie, ile to warte?

– Co warte? Kim pan..? Co pan..? – Marcin przekonał się, że bardziej niż pieniędzy na klub potrzebuje wyjaśnień. Logika nie może ot tak spakować rzeczy i wyprowadzić się do matki.

– Dobrze, pan pozwoli, że wyjaśnię. Wszystko przez to wasze sztywne dzielenie na rośliny i zwierzęta. Śmiechu warte. Nasza organizacja, proszę pana, uznała ten binarny podział za przeżytek. Zauważył pan zapewne zielonkawe zabarwienie mojej skóry. To autentyczny chlorofil! Reprezentuję opcję wegetatywną. Do życia potrzebujemy jedynie światła słonecznego, wody i prostych minerałów. Prostych nie znaczy prostackich! Zaraz powie mi pan, że mogę sobie kupić nawóz w kwiaciarni i popijać do woli? O nie, mój panie! Jesteśmy, jak pan, istotami rozumnymi. Nasze aspiracje sięgają wyżej. Tak samo jak pan, od swojego pożywienia nie oczekujemy jedynie kalorii, ale i doznań… nazwijmy to okołospożywczych.

– Przez te aspiracje pan taki łakomy na te kilka kropel potu z podłogi? – Marcin czuł, że logika go nie zostawi. Poprzestanie na fochu i każe mu dzisiaj spać na kanapie, ale co tam. – Dlaczego nasz klub? Nie lepiej… bo ja wiem… jacyś hutnicy czy górnicy? Pan wie, jak oni się pocą?

– Pan dalej nie rozumie. Moich przełożonych nie interesuje tani wyrób masowy. To domena naszej konkurencji. My sięgamy do gwiazd. Gwiazd estrady i sportu. Nie jakieś zwykłe machanie kilofem albo gorący piec. A szczerze panu powiem, że najbardziej interesują nas sportowcy. Muzycy strasznie niezdrowo jedzą. Sportowcy z ich rygorami dietetycznym to dla przykładu genialna baza na linię produktów premium, fit i dziecięcych.

– Załóżmy, że rozumiem! – podniesionym głosem Marcin dodawał sobie pewności siebie jak bohaterka amerykańskiego filmu klasy C, idąca z kuchennym nożem na zawodowego zabójcę. – Jakie są warunki współpracy?

– Dla nas wyłączność na dostarczanie i pranie odzieży klubowiczów, dla klubu pokrycie wszelkich wydatków. W granicach rozsądku, oczywiście. Pieniądze rosną na drzewach, ale bez przesady. Na obecnym etapie rozgłos to ostatnie, czego chcemy. Nie możemy za bardzo szeleścić. Powiedzmy, że to, co potrzeba, plus jakiś bonus – zielony paluch powędrował w stronę laptopa, który niewzruszenie prezentował zastępy cyfr-morderców.

– Jeśli się zgodzę? – odwaga Marcina wzbierała, jak gdyby o raz-kozie powstała gra z kodami na nieśmiertelność.

– Najpierw musimy wiedzieć, za co płacimy – jęzor Liściastego wystrzelił w stronę Marcina. Owinął się wokół jego szyi. Marcin prawie nie mógł oddychać, a czoło pokryło mu się potem.

– Tak, właśnie… wyborny materiał. Ten bukiet. Chociaż wolałbym, żeby pan się tak nie bał, to strasznie psuje smak. Pan na diecie białkowej?

– Ale jazda!!! – Marcin ocknął się w samą porę. Klej do skafandrów, którego używał do ogłupiania czujników dymu, powoli kończył swoje działanie. W ręku trzymał dymiącego skręta z liści ocalonej z pożaru sałaty.

marcin

Marcin — awanturnik, poszukiwacz celu w życiu, któremu zdarzało się także poszukiwanie życi w celach. Znudzony odsiadką, postanowił zgłosić się na ochotnika na pełną niebezpieczeństw misję na Marsa. Jakoś w poniedziałek, kilka setek lat po tym, jak pewien niechluj zbawił świat swoimi pleśniejącymi hodowlami bakterii, Marcin – jego duchowy potomek – o mało nie puścił z dymem  placówki badawczej MARS-1. Pożar w hydroponicznej hodowli sałaty był nieunikniony. Czytanie etykiet na beczkach nie leżało w awanturniczej naturze Marcina. Zamiast wodą sałata podlana została paliwem rakietowym. Pożar był swego rodzaju przełomem dla ludzkości. Okazało się, że opary z płonącej sałaty wyhodowanej w warunkach obniżonego ciążenia działały psychoaktywnie. Niestety inhalowanych dymem ludzi nie dało się fokusować na targetach i motywować do acziwmentów. Nie mówiąc już o wyrabianiu się w dedlajnach. Oficjalnie badania zarzucono jako mało wartościowe.  Marcin prowadził je dalej. Na własną rękę i nielegalnie.

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Warte uwagi

  • Facebook
  • Instagram
  • Grupa Brzuch
  • Główna
  • Instagram
  • Facebook
  • Polityka prywatności
©2025 Gazeta Musi Się Ukazać – Cyfrowy art-zin | Powered by SuperbThemes
Ta strona używa cookies. Czytaj więcejUstawienia cookiesZgadzam się
Polityka prywatności

Privacy Overview

This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are as essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary
Always Enabled
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
SAVE & ACCEPT