Skip to content
Menu
Gazeta musi się ukazać logo
  • Pamiątken
  • Idea
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Zdrapka
Gazeta musi się ukazać logo

Archiwa

Kategorie

Izba Bezrobocia

Opublikowano 18 maja 202217 maja 2022

Pomarańczowe melony w ogródku warzywnym ciotki Petunii sprawiają, że zaczynam kwestionować swoją tożsamość – zarówno narodową, jak i seksualną.

Stoję senny nad grządkami, starając się uspokoić gonitwę myśli albo chociaż dobiec do mety przed nimi. Nie mogę jednak pozwolić sobie na dłuższy wyścig za sprawą grubego Jegomościa w meloniku, który przystaje po drugiej stronie białego ogrodzenia i spogląda na mnie, kiwając się lekko. Speszony, podchodzę bliżej zjawiska, które nie przestaje się kiwać. Kiwa się coraz bardziej. Zaczynam więc krzyczeć, żeby przestał, bo zakiwa się na śmierć. Żadnej reakcji. Chcę uciekać, lecz moje stopy zachowują się, jakby należały do kogoś innego. Z przerażeniem stwierdzam, że coraz bardziej zbliżam się do zamelonikowanego mężczyzny. Czuję, jak wszystkie organy zbijają się w jedną małą kulkę wewnątrz mnie, a skóra cierpnie coraz bardziej. Nagle Jegomość chwyta mnie za rękę i ja również zaczynam się kołysać, kołyszemy się razem w rytm rozbrzmiewających w oddali szant.

„Dziwne – myślę – nigdy wcześniej nie słyszałem portu w tej okolicy”.

— To normalne – zauważa ze stoickim spokojem mój towarzysz, nie przestając się kołysać.

— Ostatnio gospodarka Warszawy trochę podupada, zamieniliśmy się z Gdańskiem, żeby mieć port przez jakiś czas, dzięki temu będziemy mogli zorganizować Igrzyska Olimpijskie w 2044 roku.

— Zarabiamy na sprzedaży zboża?

Jegomość patrzy na mnie chyba z politowaniem, ale nie jestem pewny, gdyż rzeczywistość dookoła wiruje z zawrotną prędkością.

— Nie wydaje mi się, żebyś był w stanie zaliczyć następny sprawdzian z historii, jeśli nie wiesz nic o bursztynowym szlaku.

Sprawdzian.

— To wszystko przez te melony… – jęczę zrezygnowany i przez chwilę zdaje mi się, że obiad podchodzi mi do gardła. Po krótkim zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że zmysły mnie mamią. Jest dopiero dziesiąta rano, nie jadłem jeszcze obiadu.

Jegomość wygląda na oburzonego. Z wrażenia przestaje się kiwać i stoi sztywno, mierząc mnie wzrokiem. Z grzeczności również przestaję i zastanawiam się, co powinienem zjeść jutro na śniadanie.

— Melony… – zaczyna z powagą Jegomość w meloniku, unosząc wskazujący palec.

— Melony to obecnie podstawa polskiej gospodarki. Gdyby nie setki hektarów plantacji melonów pod Wałbrzychem i jeszcze drugie tyle w Szczecinie, z pewnością stalibyśmy jako naród nad przepaścią, bez możliwości odwrotu. To dzięki tym plantacjom stopa bezrobocia spadła niemal do zera w przeciągu dwóch lat, a Polska zyskała status mocarstwa na arenie międzynarodowej.

— Bardzo pana lubię jako człowieka – zaczynam niepewnie – ale jako polityk ma pan zbyt radykalne poglądy.

— Za to ja nie przepadam za panem jako człowiekiem, natomiast bardzo sobie pana cenię jako szafę grającą. Do widzenia.

— Do widzenia, proszę pozdrowić małżonkę!

Jegomość znika za zakrętem, a ja czuję głód. Kieruję się w stronę domu. Wchodzę do kuchni. Na podłodze, w kredensie, nawet w piekarniku – wszędzie wesoło bulgocze zupa rybna Teodora. Szczupaki i płotki urządzają sobie dancing w wypolerowanym komplecie babcinych sreber, tuńczyki dokazują w basenie, powstałym w porcelanowym imbryku przywiezionym z Chin przez kuzynkę Teklę, a na wypastowanym parkiecie w najlepsze trwa mecz piłki wodnej w wykonaniu drużyn składających się z karpi, dwóch ślimaków i leciwego rekina. Na parapecie wciśnięty pomiędzy bratki a kaktusa ze zmartwioną miną stoi sam Teodor. Jego zielona broda jest przemoczona, a zatknięta rozpaczliwie na łysą głowę czapka, wygląda jak stara, pomięta gazeta.

Zrezygnowany zamykam drzwi i godzę się z myślą o śmierci głodowej. W tym momencie z rozdrażnieniem przypominam sobie, że z tego wszystkiego nie podlałem melonów ciotki Petunii. Co martwi mnie, ponieważ ostatnim razem, kiedy o nich zapomniałem, ciotka urwała mi uszy, na co nie mogę sobie aktualnie pozwolić, gdyż za dwa tygodnie ma się odbyć przesłuchanie do szkolnego przedstawienia. A jak tu słuchać bez uszu?

Janko Masa Maszyna – nie za duży, nie za mały, taki w sam raz. Chociaż broda trochę potargana i przydałoby się sandały wyczyścić. Reżyser, biznesmen, filantrop, gwiazda popu. Ma za sobą karierę szanowanego prawnika i lekarza. Filozof.

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Warte uwagi

  • Facebook
  • Instagram
  • Grupa Brzuch
  • Główna
  • Instagram
  • Facebook
  • Polityka prywatności
©2025 Gazeta Musi Się Ukazać – Cyfrowy art-zin | Powered by SuperbThemes
Ta strona używa cookies. Czytaj więcejUstawienia cookiesZgadzam się
Polityka prywatności

Privacy Overview

This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are as essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary
Always Enabled
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
SAVE & ACCEPT