Lubię brać prysznic. Nie jest to jednak wyznanie o znaczeniu typowo użytkowym, ablucja codzienności, bruduzmycie czy krwi krążenia poprawianie. To wejście w Drugi Wymiar Łazienki (DWŁ), w którym słuchać mazisty szlam w rurach, kaszel sąsiadki z czwartego przenoszony drganiami poobijanych płytek czy pełz nieustający rybików cukrowych (kiedy przeczytałam, że żywią się celulozą, przestałam czytać książki na klozecie).
DWŁ jest przestrzenią gibką, rozmytą. Mogę go kształtować intensywnością mrużenia oczu, zalewania twarzy wodą z prysznica. Wpływam na jego zapach, używając mydła z dziegciem, herbacianego żelu pod prysznic czy szamponu z wyciągiem z bursztynu do włosów zniszczonych. Mogę też pozostać przy samej wodzie, a wtedy w powietrzu zawisa woń mokrego zwierzęcia, namoczonego deszczem brezentu albo mokradła.
Mokradło jest zapachem specyficznym, wydobywającym się w różnych stopniach intensywności z odpływu wanny. Instalacja jest stara, nadwątlona czasem, więc zapycha się, akumulując artefakty pochodzenia odnaskórkowego. Na skali zapchania od barwy zielonej (najniższej, prawie bezwonnej) do czerwonej (stan alarmowy, smród) zazwyczaj plasuje się w okolicy żółtego, często niebezpiecznie zapuszczając się w rejony czerwieni. Przetykanie i aplikacja krecich żrących kulek jedynie na chwilę przynoszą ulgę jak w przypadku żołądka męczonego zgagą, któremu dają chwilowe wytchnienie pastylki miętowe.
DWŁ umożliwia przeczyszczenie kompletne umysłu. Troski wypłukuje deszcz kropel z prysznica, a jednostajny szum wody oblepia każdy fragment ciała. Przeźroczysty płaszcz opalizuje w mdłym świetle lampy. Wokół unosi się lekka para wodna, dzięki której na lustrze można rysować statki kosmiczne.
Przeciągłe, stłumione mruczenie rury kanalizacyjnej wydobywające się znienacka z muszli klozetowej przywraca poczucie rzeczywistości. Niechętnie zakręcam kurki i wycieram się ręcznikiem frotte. Następnym razem już nie zapomnę zamknąć klapy od sedesu.